Godzina wieczorna, coś koło dziewiętnastej. Ciężkie krople ulewnego deszczu padają z czarnych niczym węgiel chmur rozpościerających się aż po horyzont. Uderzają one w zimny asfalt martwego miasta. Wokół rozbrzmiewa szum, wypełniający puste budynki, pojazdy, ulice. Widać jak krople deszczu spływają po śliskich powierzchniach szyb. Pośród szarych budynków martwego miasta można dostrzec połacie zieleni służące za miejsce ukojenia nerwów dla żyjących ludzi.
Na ulicach pełno było wszelkiego rodzaju śmiecia, dziedzictwa zostawionego tutaj przez żywych. Zdezelowane samochody wiernie czekały na swych właścicieli, zaś na karoserii widoczne zaczęły być śladowe ilości rdzy.
Pośród całej scenerii poruszały się powoli człekokształtne istoty. Podobne do ludzi, a zarówno bardzo różniące się. Posuwały się powoli, włócząc nogami po powierzchni wilgotnego betonu. Ich ciała były brutalnie okaleczone, często brakowało jakiejś części ciała, a czasem nawet i kończyny. Mroźny deszcz zmywał krew wypływającą z ich ran, co dziwniejsze z ich ust nie było ni krzty oddechu. Tylko smród zgnilizny, zmieszany z zapachem rozkładu. Ubrania podarte i zakrwawione. Ledwie można było stwierdzić, że te kreatury, były kiedyś ludźmi. Nie zważając na pogodę, włóczyły nogami po zimnej powierzchni martwego miasta. Zupełnie jakby to była ponura manifestacja śmierci.